Loki na... ręcznikach papierowych + studniówka
stycznia 25, 2015No tak. Ale zanim się tego dowiedziałam, wyglądałam jak na powyższym zdjęciu - to już po obudzeniu rano (papilotki trochę się popsuły). Ręczniki papierowe podzieliłam na dwa prostokąty, prostokąt złożyłam na pół (dłuższym bokiem do dłuższego boku) i na to nawijałam włosy. Zaczynałam nawijanie nie od samego czubka, tylko jakieś 15 centymetrów od końcówek tak, żeby potem dowinąć do końca i przykryć końcówkę resztą nawijanych włosów, żeby się nie odwijały.
Tak wyglądały odplątane loczki po całej nocy. Spałam w "papilotkach" i nosiłam je prawie do 15. Jak widać, nawijałam włosy trochę niestarannie i nierozczesane loczki były miejscami krzywe. Wyplątywanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale udało mi się nie wyrwać sobie więcej niż kilku włosów.
Tak prezentowały się moje szalenie proste włosy tuż po rozplątaniu. I, jak widać, włosy z tyłu były zawinięte mniej niż te z przodu. To trochę moje lenistwo, bo wiedziałam przecież, że istotne są tylko loki na końcach, na włosach przerzuconych przez ramię.
Soczyste, sprężynkowate loki dostarczyły mi przed rozczesaniem mnóstwa zabawy, włącznie z podskakiwaniem. Podskakiwały razem ze mną! Papilotki nakładałam na lekko wilgotne włosy po umyciu i nałożeniu jedwabiu. Dzięki zabezpieczeniu trochę mniej bałam się o końcówki.
A to powód, dla którego nie przejęłam się tym, że włosy z tyłu się nie zakręciły - i tak nie było tego widać pod tą niespodziewaną burzą. Szczerze mówiąc, myślałam, że otrzymam delikatniejszy skręt i to taki, który zacznie się gdzieś na wysokości piersi... Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Na zdjęciu włosy rozczesane palcami.
I dobrze! Bo, prawem Murphy'ego, wypróbowywana wcześniej fryzura postanowiła tym razem nie współpracować i musiałam ją zmodyfikować. Na szczęście loków miałam tak dużo, że nie musiałam robić praktycznie nic - a i tak zrobiły wrażenie (że tak nieskromnie zauważę; muszę w końcu napisać post o chwaleniu się włosami!).
Tak wyglądałam. Mniej więcej. Lekko rozczochrana, bo jeszcze nie ma lakieru nad czołem. Nie widać tego na zdjęciu, a ja, zaaferowana, jakoś zupełnie nie pomyślałam, żeby robić jakiekolwiek zdjęcia (!!!), dlatego musicie mi uwierzyć na słowo, że miałam warkocz-opaskę (z ciemniejszych, czerwonawych włosów - kolor się nie wypłukał od stu lat), a resztę szalonej burzy podpiętą, żeby spływała równomiernie, a nie wyskakiwała znienacka. Dzięki temu nawet te lekko pofalowane włosy z tyłu wyglądały, jak należy.
Mimo że planowałam coś zupełnie innego, jestem bardzo zadowolona z tego, co mi wyszło. Jak widać improwizacje górą!
...i tylko rozczesywanie tego wszystkiego było prawdziwą katorgą i zajęło szalenie dużo czasu. Straty we włosach na szczęście minimalne - TT wespół z wodą i sprayem Gliss Kura zdziałały jednak cuda :)
6 komentarze
Na wysokości przedostatniego zdjęcia stuknęłam szczęką o podłogę. (Taka joga!)
OdpowiedzUsuńGrunt, to się dobrze rozciągnąć! :D Dzięki! I polecam papilotki z ręcznika papierowego ;)
UsuńŚwietnie wyglądałas i Ty i Twoje włosy!
OdpowiedzUsuńPodglądam Cię na Insta i nie mogłam poznać w takich włosach :D pięknie wyszło!
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie wyszły :)
OdpowiedzUsuńEternity, KarolajnBy, dziękuję Wam ślicznie!
OdpowiedzUsuńTo jest strefa pozytywna. Jesteśmy empatyczni i nie tolerujemy hejtu, pamiętaj! #selflove