Jak przeszłam z piór do tafli
marca 14, 2016
Czyli jak z tego:
przeszłam do swoich obecnych włosów:
Ale obawiam się, że ten post może i trochę wyjaśni, ale raczej niewiele pomoże osobom, które liczą na odkrycie cudownego środka na końcówki.
Przede wszystkim - jakie są moje włosy?
To jest najważniejsza kwestia, kiedy chodzi o wyjaśnianie zjawiska nagłego "wyleczenia" moich włosów. Używam cudzysłowu, bo musicie zrozumieć, że ja swoich włosów nigdy nie leczyłam tak naprawdę - z tego prostego powodu, że zawsze byłam z nich dumna (i Wam też to serdecznie polecam, niezależnie od wyglądu Waszych włosów - to zdrowe i pozytywne uczucie)! Wtedy nie widziałam ich wad, tak jak i teraz nie widzę obecnych (jeżeli jakieś są). Może to jest też dobry sposób na życie z włosami - nie leczyć, a ulepszać. To zdecydowanie zdrowe podejście - i Wy, i włosy poczujecie się lepiej!
Specjalnie pokazuję Wam duże zdjęcia - po przeciągnięciu ich do pasku adresu, zobaczycie nawet większe - przyjrzyjcie się pierwszemu: ile tam odstaje baby hair wokół mojej głowy (wyglądają jak halo), ale też ile tam jest włosów zniszczonych na długości (najeżona choinka), są ewidentnie sztywne i szorstkie, bo bardzo suche. Wtedy myślałam, że taki po prostu mam rodzaj włosa...
Teraz wiem, że moje włosy są z natury cienkie, ale gęsto rosną. Są niskoporowate (chociaż takie nie były i właściwie mam ostatnio pewne wątpliwości... powiedzmy: niskoporowate w kierunku średnich) i potrafią być naprawdę miękkie i gładziutkie. Tafla zdarza mi się rzadko - bezpośrednio po umyciu i wysuszeniu, zaraz potem odkształca się od warkocza i tyle ją widzieli aż do następnego mycia. Są nawilżone i lekkie, ale bez objętości z powodu ciężaru długości. Ale przede wszystkim należy pamiętać, że jestem szczęściarą pod względem włosów. Nie mówię tego, żeby się chwalić, tak po prostu jest. Udało mi się w tym akurat aspekcie. Nigdy nie miałam z włosami większych problemów, takich, których nie rozwiązałby drogeryjny produkt. Nigdy nie były przesadnie słabe, wypada mi ich bardzo mało. Po części to pewnie wina genów czy przypadku, po części może (o ironio) mojego słabego zdrowia - często, już od najmłodszych lat, muszę wspomagać się witaminami, które przecież pomagają również na włosy. Moja mama nauczyła (zmusiła) mnie regularnego podcinania końcówek, więc z tym też nie miałam problemów. Wybiła mi też z głowy eksperymenty z farbami czy rozjaśniaczami. A problemy z rozczesywaniem też mi dopomogły - dzięki nim kupiłam odżywkę w sprayu - ja byłam zadowolona, że łatwiej się rozczesuje, a włosy były chociaż lekko wspomagane. Przede wszystkim więc: miałam dobry punkt wyjściowy.
Co zrobiłam?
No dobrze, ale jak to się stało, że z takich półprzezroczystych piórek, bez obcinania czegokolwiek, doszłam do zdrowej na każdym centymetrze "tafelki"? Odkryłam blogi, oczywiście!
Pierwsze, co zrobiłam, to kupiłam serum na końcówki i Tangle Teezer. Serum z Gliss Kura okazało się średnie, ale było pierwszym krokiem do dobrze dobranych produktów. A Tangle Teezer mnie zbawił! Zaprawdę powiadam Wam, przy takich włosach nie wyobrażam sobie już czesania się czymkolwiek innym.
Potem oczywiście nauczyłam się, że włosy się czesze od dołu do góry, rozplątując supły palcami, a nie na chama. Potem na jakiejś stronie znalazłam przecenę na maski ekspresowe Banii Agafii - kupiłam trzy, z czego jednej używam do dziś. Potem przestałam czesać włosy na mokro, a zaczęłam wyciskać w ręcznik z mikrofibry. Nakładam balsamy, odzywki i maski na włosy spłukane gorącą wodą, a na koniec robię płukankę z lodowatej wody (pomaga; moje włosy nie są już wcale szorstkie). Miałam także okres, kiedy myłam włosy metodą OMO - tak po prostu, ale teraz widzę, że bardzo się tym moim włosom przysłużyłam, bo potrzebowały takiego zabezpieczenia (zwłaszcza, że to było jeszcze zanim zaczęłam używać innych szamponów niż Head&Shoulders).
Wiecie, nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Stopniowo dokupiłam więcej produktów, popróbowałam olei, przestałam używać wsuwek, poeksperymentowałam z wcierkami, płukankami i domowymi sposobami pielęgnacji... Zaczęłam związywać włosy do snu, to bardzo ważne, tak jak przestałam spać z mokrymi! Brrr, w ogóle sobie teraz nie wyobrażam, jak mogłam tak robić! Ale generalnie były to rzeczy, które robi każdy, kto zaczyna trochę czytać. Nie znalazłam magicznego sposobu, chociaż bardzo bym chciała. Moim jedynym magicznym sposobem są rosyjskie kosmetyki i szukanie, szukanie, szukanie - produktów (ale, broń Borze, nie coraz droższych - innych po prostu, a nawet domowych!), metod, sposobów...
Skąd się więc wzięły te włosy?
Z przypadku. Mnóstwo różnych przypadków doprowadziło do tego, że urodziłam się z dobrymi włosami, udało mi się ich relatywnie nie zniszczyć, a potem zapaliłam się do tematu na tyle, że znalazłam produkty, które im się przysłużyły. I to wszystko tylko na wpół świadomie.
Końce, w które zmieniły się początkowe piórka, to wciąż moje włosy - regularnie podcinane, ale umówmy się, że przy takiej długości większość i tak została, nie zdążyłabym w czasie, który dzieli te zdjęcia, ściąć wszystkiego. Zostały odżywione - od zewnątrz i od wewnątrz (dzięki potrzebie zdrowego żywienia, która to decyzja nie była związana z włosami), zabezpieczone kosmetykami oraz mechanicznie, a ich łuski zostały zamknięte. Tyle. Odżyły. Przestały się łamać, niszczyć. Dały sobie radę. I jestem im za to bardzo, bardzo wdzięczna.
Rada dla innych
Znajdź swoje produkty - te, które polecają inni, ale też te, które wydadzą Ci się po prostu dobre na podstawie opisów w internecie. Szukaj, bądź ciekawa, obserwuj, ale nie frustruj się. Znajdź swoje metody - wypróbuj różne, zobacz, co podpowie Ci ciało. Twoje ciało wie, czego Ci potrzeba - pozwól mu szukać. Zabezpieczaj przed zniszczeniami mechanicznymi, nakładaj serum - nie pogarszaj ich stanu. Pamiętaj, że odżywienie włosów może się odbywać także wewnętrznie. Wypróbuj biotynę! Bądź cierpliwa. Ale przede wszystkim - nie martw się. Wszystko wymaga czasu, ale też wiary i determinacji - a nie udręczania się, że włosy nie są takie, jak być powinny. Twój zły nastrój, stres, zmęczenie tą sprawą także odbijają się na włosach, na całym Twoim wyglądzie. Lepiej po prostu o nich nie myśleć i pozwolić im rosnąć, zajmować się nimi, ale nie skakać nad nimi, to nie chińska porcelana. Twoje ciało da sobie radę, zwłaszcza, jeśli już mu pomagasz!
I co o tym sądzicie? Macie jakieś swoje "magiczne sposoby"? A może coś Wam jednak podpowiedziałam albo wyjaśniłam?
3 komentarze
Zgadzam się, włosy trzeba akceptować i ulepszać a nie non stop je leczyć i dążyć do nieosiągalnego ideału :) Mam nadzieję, że po jakimś czasie i ja osiągnę taką taflę <3
OdpowiedzUsuńJa w ogóle mam wrażenie, że włosy są świadome naszych nastrojów i stają się tym, co o nich myślimy ;) A tak serio - myślę, że zły nastrój i brak energii w stosunku do włosów naprawdę może się na nich odbić. Leczenie też może je męczyć. Super, trzymam kciuki! Ale też moje nie są taką klasyczną taflą, wszystko jest przecież kwestią indywidualną włosów i nie warto się frustrować, o. :)
UsuńPodoba mi się twoje podejście. Trochę praktyki i uwaznej (ale nie przesadzonej) obserwacji. Chyba sobie wypożycze tę filozofię ;P No bo efekt jest rzeczywiście super :)
OdpowiedzUsuńTo jest strefa pozytywna. Jesteśmy empatyczni i nie tolerujemy hejtu, pamiętaj! #selflove