Weselna fryzura - chaos w zdjęciach

września 08, 2015

No więc proces powstawania fryzury jest zazwyczaj burzliwy aż do momentu, kiedy zaczynam ją robić. Najczęściej na tydzień przed (albo i wcześniej) zaczynam chodzić i opowiadać wszystkim, jak bardzo nie mam pomysłu na fryzurę i co ja mam zrobić. Potem albo coś przychodzi mi do głowy, albo siadam i przeglądam filmiki fryzurowe - czasem tematycznie (tym razem na przykład "chcę coś jak miała Margaery!"), czasem po autorce.


Fryzura z serialu tutaj (klik), fryzura SilvousPlaits tu (klik), a tutorial tu (klik). Jak widać, od serialu do mojej fryzury jest długa droga... Główna różnica wynika z tego, że SilvousPlaits zaplotła koka, używając do tego dwóch z trzech (na stronę) przypiętych wsuwkami kosmyków, ja zaś użyłam wszystkich - bo zwyczajnie inaczej nie umiałam znaleźć. Nie udało mi się oddzielić ich od trzeciego, który miał zostać luźny, bo nie widziałam dokładnie, loki w ogóle nie chciały się rozdzielać, tylko zostać w kupie, a ja jeszcze musiałam całą bazę spryskać lakierem, żeby wsuwki mi się nie wyślizgnęły. Machnęłam więc ręką i zrobiłam po swojemu, luźną inspirację, jak zawsze. Robiąc to komuś, byłoby znacznie łatwiej, ale efekt i tak szalenie mi się podoba.

Najpierw dzień wcześniej wypróbowałam pomysł na szybko, pięć minut z marszu, żeby wiedzieć, czy będzie się trzymać, czy umiem zrobić i czy wygląda tak, jak chcę:


Potem trzeba było zrobić loczki...


W których, jak się okazało, wyglądam retro i uroczo, przynajmniej we własnym mniemaniu. Bardzo mi się podobało! Loczki zrobione są na papierze toaletowym (z braku ręczników), po trzy na każdą stronę, żeby uniknąć sprężynek, a uzyskać fale, ewentualnie lekkie loki. Efekt poniżej:


Wyszły śliczne, te z przodu znowu najładniejsze - aż szkoda mi było zaplatać je w kok, ale tylko szybko rozważyłam zostawienie ich luźnych i wróciłam do robienia fryzury. Innym razem! Chociaż loczki robi się stosunkowo szybko i sprawnie, raczej bezproblemowo, a śpi się też raczej bez gniecenia (to nie wałki), to jednak robienie ich częściej chyba by mnie zmęczyło. Mimo wszystko trzeba na nie bardzo uważać, żeby się nie rozwiązały albo nie zepsuły w inny sposób, no i jeśli przychodzi mi do głowy zmieniać pozycję w czasie snu, muszę je najpierw ułożyć tak, żeby nie zniszczyć... No i loki już rozpuszczone wydają się trochę suchsze.

Ostatecznie w bazie fryzury - podpiętych kosmykach - miałam 12 wsuwek, na kok zużyłam kolejne 8. Lakierowałam i bazę, i koka, i delikatnie końce loków, żeby się trzymały. Późnym wieczorem trochę się już rozprostowały, ale przez cały dzień dały radę. Trochę im też "pomogło" opieranie się - i w samochodzie, i w kościele, i na sali przy obiedzie... Nie zawsze zawczasu je odgarnęłam albo one same wracały. Rozczesywanie było prostsze niż myślałam - moczony pod kranem Tangle Teezer raz dwa sobie ze wszystkim poradził, wypłukał się nawet lakier. Troszkę było mi ciepło pod warstwą włosów, nie szkodzi, kwestia przyzwyczajenia. W tańcu nie przeszkadzały ;) Jedynie guziki w garniturze S. okazały się bardzo zainteresowane i czepialskie. Ale fryzura okazała się nie do zdarcia, ani jedna wsuwka mi się nie wysunęła, nawet warkocz-lina trzymał się bez zarzutów (to u mnie niespotykane!) - zrobiłam po 12, a po 3 w nocy rozplatałam fryzurę w takim samym stanie. 

Jak Wam się podoba? 

Zobacz również

5 komentarze

  1. Chyba już to pisałam,ale.. piękne:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Te loczki naprawdę fajnie Ci wyszły ;) Chyba będę musiała wypróbować ten patent u siebie, chociaż przy 'robieniu' fryzur ma dwie lewe ręce ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Wam wszystkim pięknie! :)

    OdpowiedzUsuń

To jest strefa pozytywna. Jesteśmy empatyczni i nie tolerujemy hejtu, pamiętaj! #selflove