Nie żartuję, ta fryzura naprawdę się tak nazywa. Jak wiadomo, mam problem z nazywaniem fryzur po polsku - mam wrażenie, że brzmi to dziwnie i nieporadnie, ale nie porwę się na wymyślanie im nowych nazw.
No więc są to warkocze mleczarskie, czyli łatwiejsza wersja korony - dwa najzwyczajniejsze na świecie luźne warkocze angielskie (ja je dodatkowo rozciągnęłam, żeby były szersze i krótsze) przypięte żabkami.
Bardzo wygodne i bardzo szybkie, w sam raz na dni, kiedy włosy są "zbyt" świeże i nie chcą współpracować za mocno, na messy fryzury jak znalazł, na luźne dni. Bardzo ją lubię.

Ja po zastanawianiu się nad nazwami uznałam, że jeśli tylko się da będę zostawała przy angielskich. Milkmaid braids brzmi świetnie. I sock bun jakoś lepiej niż "kok na skarpetce" :D
OdpowiedzUsuńFakt; ale w jakimś stopniu te nazwy także mnie bawią. Mleczarskie warkocze? Przecież to urocza nazwa, jak się nad tym zastanowić.
Usuń